Sąsiad spotyka sąsiadkę w ogródku przed domem.
– Jak pan, panie sąsiedzie to robi, że te pańskie pomidorki takie duże, ładne i czerwone? – pyta sąsiadka.
– Bo ja mam na nie taki własny patent: wychodzę wcześnie rano do ogrodu w szlafroku, kiedy wszyscy śpią, zrzucam ten szlafrok, przechadzam się między grządkami, no i te pomidorki tak się do mnie pięknie rumienią. To wszystko.
Sąsiadka zrobiła tak samo, przez miesiąc przechadzała się nago po ogrodzie. Pewnego dnia spotyka się z sąsiadem:
– I co? Działa mój patent? – pyta sąsiad.
– Wie pan… Pomidorki jakie były, takie są… Ale ogóry to taaaakie!
– Jak pan, panie sąsiedzie to robi, że te pańskie pomidorki takie duże, ładne i czerwone? – pyta sąsiadka.
– Bo ja mam na nie taki własny patent: wychodzę wcześnie rano do ogrodu w szlafroku, kiedy wszyscy śpią, zrzucam ten szlafrok, przechadzam się między grządkami, no i te pomidorki tak się do mnie pięknie rumienią. To wszystko.
Sąsiadka zrobiła tak samo, przez miesiąc przechadzała się nago po ogrodzie. Pewnego dnia spotyka się z sąsiadem:
– I co? Działa mój patent? – pyta sąsiad.
– Wie pan… Pomidorki jakie były, takie są… Ale ogóry to taaaakie!